1. Prezydent Ukrainy Wiktor Janukowycz jedną rękę podał do uścisku, a drugą dał w mordę Ukraińcom, zachodnim politykom i Unii Europejskiej. Jeszcze niedawno wszyscy byli gotowi ściskać mu rękę, bo zapomnieli. A Janukowycz pamiętał. Pamiętał, że podczas pomarańczowej rewolucji nie użył siły przeciw demonstrującym. Wtedy przegrał. Potem widział, jak jego koledzy na Białorusi i w Rosji utrzymują się przy władzy, tylko dlatego, że przy najmniejszym przejawie sprzeciwu ludzi, wysyłają przeciwko nim oddziały milicji z pałami. Teraz więc prezydent Ukrainy postanowił być skuteczny jak oni i milicja w Kijowie skatowała nad ranem ludzi.

    Janukowycz lubi wyciągać rękę. Jeszcze niedawno w ukraińskiej telewizji zapewniał, że on dla kraju jest jak ojciec rodziny, który musi przynieść do domu chleb. Jakbym słyszał Łukaszenkę. Dzień przed akcją milicji na kijowskim Majdanie premier Ukrainy Mykoła Azarow zaklinał się natomiast, że będzie prowadził Ukrainę do Europy. Teraz Azarow wydaje pomruki, w których odcina się i władzę też od odpowiedzialności za pobicie demonstrantów na Majdanie. Tę wziął na siebie naczelnik kijowskiej milicji, który stwierdził, że to była jego decyzja. Wszystko jest jasne i oczywiste: naczelnik kijowskiej milicji na pewno sam podjął decyzję i z nikim się nie konsultował przed atakiem na śpiewających hymn kilkuset studentów. A w ogóle to służby komunalne poprosiły Berkut o interwencję. Przecież święta się zbliżają i na Majdanie choinkę trzeba stawiać. 

    Moim zdaniem, akcja Berkutu na Majdanie była próbą zastraszenia ludzi, żeby się bali przychodzić na kolejne demonstracje. Bo czemu innemu miała służyć? Tam nie było agresywnego tłumu, nie było nawet demonstracji. Wyglądało to podobnie, jak akcja w Mińsku w 2006 roku po wyborach prezydenckich, gdy w nocy milicja brutalnie zlikwidowała niewielkie miasteczko namiotowe. Rządzący Ukrainą zaprowadzili Ukrainę nie do Europy, a na Białoruś.
    Na Ukrainie zaczyna być niebezpiecznie. Berkutowcy, którzy pacyfikowali ludzi na Majdanie zostali przywiezieni ze wschodu i południa Ukrainy. Ci z zachodu podobno nie chcą uczestniczyć w takich akcjach. Wcale bym się nie zdziwił, gdyby nawet chcieli bronić demonstrantów. Mer Lwowa już ostrzegł, żeby nikt nie próbował atakować ludzi w jego mieście, bo wtedy całe miasto będzie się broniło. Oby ten czarny scenariusz się nie spełnił.

    Na Ukrainie emocje buzują. Ale trudno się dziwić Ukraińcom, którzy stwierdzili, że dosyć już nadstawiania drugiego policzka, za każdym razem, gdy uderzy ich Janukowycz. Dlatego stoją rozgrzani złością na Placu Michajłowskim w Kijowie.

    Ciekawe, czy wystoją taką przyszłość, że rządzącym Ukrainą będzie można wkrótce podawać rękę, bez obaw, że się dostanie w mordę.

    0

    Add a comment

  2. „Coś się dzieje wreszcie, gwałcą w naszym mieście” – śpiewał w 1992 roku Atrakcyjny Kazimierz. Ciekawe, jak wiele osób pamięta tę piosenkę. Była popularna, gdy my zaczynaliśmy się stowarzyszać z Unią Europejską i podpisywaliśmy z nią pierwsze umowy. Dziś tę piosenkę usłyszałem w ukraińskiej telewizji, w reklamie wódki.

    Ale teraz w Kijowie nie jest potrzebna wódka, ani tym bardziej gwałty. Ludzie w pełni świadomie i przez nikogo nie przymuszani wyszli na ulice, bo się dowiedzieli, że władza za nich zdecydowała, iż żadnego zbliżenia Ukrainy z Unią Europejską nie będzie. Piszę „świadomie”, bo wcale nie jest tak, jak uważają niektórzy w Polsce, że Ukraińcy się upili nadziejami i idealizują UE, albo że umowa stowarzyszeniowa pomyliła się im z członkostwem. Nie, większości nic się nie myli. Ukraińcy nieźle znają Zachód, bo mają go tuż za miedzą. Z rozmów, z tego co czytam i oglądam w ukraińskich mediach, wynika, że ludzie wcale nie spodziewają się, że po podpisaniu umowy stowarzyszeniowej na ulicach ukraińskich miast zaczną rozdawać pieniądze i mercedesy.

    Ekspert w kanale TVi - w ostatnich dniach nawet prezenterzy pogody i sportu występują w nim w niebieskich chustach z gwiazdami - podkreślał, że w UE nie ma sentymentów. „Tam liczy się pragmatyzm. Nikt nam na ładne oczy nic nie zaoferuje” – przypomniał.

    W kanale TVi w ostatnich dniach nawet prezenterzy pogody i sportu występują w niebieskich chustach z gwiazdami
    Ukraińcy wiedzą natomiast, czego na pewno nie chcą. Otóż nie marzą wcale o brylowaniu w klubie dyktatorów, czyli Unii Celnej (Rosja, Białoruś, Kazachstan), do której są zaganiani pałką gazowo-handlową przez Władimira Władimirowicza Putina. W związku z tym - jak napisał, ukraiński znajomy, mojego znajomego z Kijowa – nie chcą mieć nic wspólnego z pomysłami faceta z Moskwy, który uważa się za nowego Napoleona. Nie chcą, jak on, mieć najsilniejszej armii na świecie i najbardziej mokrej wody w kranach. Woleliby, żeby służba zdrowia leczyła, milicja broniła, sądy były sprawiedliwe, a szkoły uczyły. Zdają sobie sprawę, że nie łatwo to osiągnąć. Przyjeżdżają przecież często do nas, to widzą, że my już tyle lat nie możemy sobie z tym poradzić. Jednak widzą też, że polskie problemy, przy tym, z czym oni muszą się zmagać, to dziecięce igraszki.

    Ukraina wyszła na ulice, mimo, że temperatura zaczęła spadać poniżej zera. Przyjemniej byłoby się rozgrzewać w domu. Może nawet jakąś dobrą wódeczką z reklamy pod wesołą muzykę, dlaczego nie. Wybrali jednak mróz, co pokazuje, jak duża część Ukraińców jest na tyle dojrzała, że nie nadaje się do klubu dyktatorów. Możliwość ucieczki z niego wystali sobie na mrozie pod koniec 2004 i na początku 2005 roku podczas Pomarańczowej Rewolucji. Wiele szans potem zmarnowano, ale gdyby wtedy nie marzli, inni od dawna układaliby im życie.

    Trudno powiedzieć, czy Ukraina podpisze umowę stowarzyszeniową. Nikomu się nie chce spłacać ukraińskich długów, ani dopłacać do rosyjskiego gazu lub przestarzałego przemysłu hutniczego, któremu Rosja mogłaby z łatwością mocno zaszkodzić. Do tego ukraiński rząd staje się coraz bardziej irytujący, bo zaczyna rzucać kosmiczne kwoty, za które ewentualnie byłby skłonny łaskawie powrócić do myślenia o przygotowywaniu się do podpisania umowy.

    Jednak dziś z UE wydobył się kolejny pomruk, że jest jeszcze czas do piątku rano. Nawet, jeżeli umowa nie zostanie podpisana, to jest szansa na to w przyszłości. Na Ukrainie wciąż działa opozycja parlamentarna, która będzie startowała w kolejnych wyborach. Nie jest ona idealna, ale istnieje, co nie jest regułą w krajach byłego ZSRR. Tu opozycja jest w parlamencie i nikt nie wie: wygra, czy przegra w najbliższych wyborach. To też dzięki temu, że dziewięć lat temu kilkaset tysięcy ludzi na Ukrainie marzło codziennie na ulicach.
    Okazuje się, że nie jest to żaden gwałt na władzy dokonany po pijanemu, ale dojrzałość dużej części społeczeństwa, które wie, gdzie jest, i dokąd chce zmierzać.
    0

    Add a comment


  3. Na drugi dzień po tym, jak rządzący Ukrainą przekazali Unii Europejskiej, żeby się goniła, komisarz Stefan Fule zapewnia, że Unia Europejska jest gotowa wznowić przygotowania do podpisania umowy stowarzyszeniowej z Ukrainą. Jeszcze trochę, a UE sama bez zgody Ukrainy zadekretuje, że ten kraj jest z nią stowarzyszony.

    Premier Ukrainy Azarow zapewnił natomiast, że ukraińskie władze mogą wrócić do miłosnego łoża, przepraszam, rozmów o stowarzyszeniu za pół roku. Bo teraz jak im Rosja wstrzyma wymianę handlową, to nie mają gwarancji, że UE pomoże. A w ogóle to UE jakaś taka mało hojna i za słabo się starała w pomocy w uzyskaniu kredytów.

    Cyrk? Oczywiście. Tylko klauny coraz mniej zabawne.

    W UE myśleli, że sprawa będzie się toczyła po ścieżkach wydeptanych przez kraje, które wcześniej podążały ze Wschodu na Zachód. Już oczami wyobraźni pewnie widzieli te pielgrzymki ukraińskich polityków do Brukseli, którzy zdają tam relacje z postępów w dostosowywaniu prawa do wymogów unijnych, zapewniają o gotowości na wszystkie poświęcenia, byle tylko w Brukseli się do nich zaczęli uśmiechać. UE postawiła nawet warunki, m.in. że niczego nie podpisze, jeżeli prezydent Wiktor Janukowicz nie wypuści z więzienia Julii Tymoszenko. Bo my w Europie jesteśmy cywilizowani, myjemy się codziennie i dbamy o prawa człowieka.

    Zapowiadała się super zabawa. Takie łączenie przyjemnego z pożytecznym. Ukraina trochę się postara i na wschodnich rubieżach będzie pozamiatane. Zagra się na nosie Putinowi i imperialnej Rosji, a nazwiska konstruktorów tego cudu przejdą do historii. Wspaniała okazja, by się wykazać, a może nawet przejść do historii, jako ci, którzy pomogli zawrócić Ukrainę ze Wschodu na Zachód.

    I tu niespodzianka. Ukraińscy politycy zamiast czołobitnych gestów, uśmiechali się tylko dyplomatycznie i nie szerzej ani szczerzej niż potrzeba. O uwolnieniu Tymoszenko nawet nie chcieli słyszeć.

    Wtedy to zdezorientowani unijni komisarze i politycy, sami zaczęli nawiedzać Kijów. Nie mogli pojąć co się stało. Głupieli coraz bardziej, bo w kijowskich gabinetach rządzących polityków na widok ludzi z Zachodu ukraiński ogon wcale nie wprawiał się w ruch, by merdać ze szczęścia. Nikt też nie nucił „Ody do radości”. Jak to tak?

    Rządzący Ukrainą byli już zmęczeni udawaniem, że im zależy na zbliżeniu z UE. Coraz gorzej grali rolę miłośników Unii. I byli zdziwieni, że te durnie nie rozumieją aluzji, że żadnej umowy nie chcą, bo im dobrze w tej skorumpowanej rzeczywistości, w której się wychowali. Lepsze oswojone zło z Rosją za plecami, niż niepewność z trzymaniem się za rączkę z UE, która czasami może im da lizaka, ale nie wiadomo nawet, czy będzie on słodki, czy kwaśny.

    Ale ci z UE zamiast pojąć, zrozumieć, dojść do wniosku, zaczęli puszczać oko, że z tym uwolnieniem Julii, to tylko taka zgrywa była, żart, rutyna. Zaraz usiądziemy, pogadamy, kompromis wypracujemy i będzie wszystko very, very ok. O, niech, dajmy na to Julia z więzienia wyjedzie na leczenie do niemieckiego szpitala. „Fajnie wymyśliliśmy, co? My to mamy łby, my to jesteśmy kombinatorzy na Zachodzie, wcale nie gorsi niż wy na Wschodzie” – wysyłali komunikat przedstawiciele UE. – Dogadamy się z Ukraińcami. Oni już widzą, co to za gra. Niedawno nas pytali, jak można zmienić prawo, żeby więźniowie mogli się leczyć za granicą – mówił mi kilka miesięcy temu człowiek bliski kancelarii prezydenta Bronisława Komorowskiego.

    I to nie byłoby najgorsze wyjście z sytuacji, bo pomysł, by uzależniać stowarzyszenie Ukrainy z UE od jednego gestu dotyczącego jednej osoby był poroniony.

    Jednak rządzący w Kijowie przecierali oczy ze zdumienia. Narzucanie się UE wykorzystali w chandryczeniu się z Rosją, która prośbą i groźbą (głównie tym drugim) starała się zapobiec odwróceniu Ukrainy dziobem na Zachód. Rosjanie też dali się nabrać Ukraińcom i przestraszyli się, że droga z Moskwy do Kijowa może im się wydłużyć. Putin wezwał Janukowicza na rozmowę wychowawczą. W Moskwie po staremu odkryli też, że ukraińskie czekoladki są trujące dla Rosjan, Ukraińcy w pociągach jadących do Rosji są nielegalnymi imigrantami i należy ich wysadzać w nocy w szczerym polu, a ukraińskie ciężarówki na granicy trzeba tak kontrolować, żeby stały tam w kolejkach po kilka dni.

    Ludzie na Ukrainie zaczęli mieć dość Rosji i stosowanych przez nią chwytów. Gdy byłem we wrześniu na Krymie, nawet miejscowi do niedawna radykalnie prorosyjscy, zaczęli się cieszyć, że niedługo Ukraina podpisze umowę stowarzyszeniową, rosyjski gaz taniej się kupi od Niemców niż od Rosjan i skończy się ta cała zabawa z Rosją. Nastroje i nadzieje związane z UE poszybowały w głowach wielu Ukraińców aż do innych galaktyk.

    W Kijowie się przerazili. Wiedzieli, że żadnej umowy podpisywać nie będą, bo nie chcą i nie mogą, a naród zaczął im się robić proeuropejski. Jak w takiej sytuacji wygrać kolejne wybory? Zaczęli więc przebąkiwać, że Ukraina nie jest demokratycznym krajem, do Europy wiele mu brakuje i podstawowego warunku wypuszczenia z więzienia Tymoszenko w związku z tym nie mogą spełnić. Byle tylko ta Unia się od nich odczepiła.

    Wizję laurów i uznania za westernizację Ukrainy zaczęła przykrywać mgła. Ci, którym na początku zaświtała ona w głowach próbowali jeszcze ratować sytuację: „OK. very, very ok., chłopaki, nie martwcie się, będziemy grali do końca. Wpadniecie na szczyt do Wilna i tam się coś wymyśli. Załatwimy wam fajne kredyty, chcecie?”.

    Tego już było za wiele. W Kijowie zbyt natrętnej kochance musieli wreszcie uświadomić, że ta miłość to była tylko przygoda na jedną noc, że żadnego ślubu nie będzie.

    Posypało się, bo w UE od początku nie zauważyli prostej sprawy: ekipa rządząca Ukrainą i ten prezydent nie nadają się do żadnego zbliżania Ukrainy do UE. Im na żadnej Ukrainie i demokracji nie zależy. Zależy im za to na pieniądzach i władzy. Za to mogą wiele oddać. A chętnie bierze od nich Rosja. Czy w UE nie pamiętali przełomu 2005 i 2006 roku, gdy Janukowicz sfałszował wybory pod czujnym okiem Putina? Czy nie pamiętali, że to on przedłużył okres stacjonowania rosyjskiej Floty Czarnomorskiej w Sewastopolu do 2042 roku?

    Teraz jest już po zabawie, ale pokój, w którym toczyły się miłosne igraszki, nadaje się tylko do remontu. Największe straty to: zawiedzeni, oszukani ludzie na Ukrainie, katastrofa dyplomatyczna (Putin już powiedział, że UE szantażowała Ukrainę), wepchnięcie Janukowicza do białoruskiego narożnika. Teraz prezydentowi Ukrainy będzie jeszcze trudniej oddać władzę, bo kolejna ekipa będzie go chciała sądzić za zerwanie przygotowań do zwrotu na Zachód.

    To już nie jest śmieszne.
    0

    Add a comment

  4. W Rosji zaczynają dominować nastroje, przypominające klimatem nazistowskie Niemcy w drugiej połowie trzeciej dekady XX w. "Kiedy dziś pytamy respondentów, czego najbardziej się boją, zdecydowana większość - 65 proc. na pierwszym miejscu stawia obecność obcych w naszych miastach" – powiedział Wacławowi Radziwinowiczowi z „Gazety Wyborczej” Borys Dubin z Ośrodka JurijaLewady.

    Wcale mnie to nie dziwi, bo trudno się nie bać. Telewizja rosyjska wczoraj pokazywała, że nielegalni imigranci okupują niewielkie mieszkania, wynajmowane im nielegalnie przez spekulantów (ach ci spekulanci, karły reakcji – pamiętamy to). W materiale rosyjskiej telewizji imigranci to nie ludzie, bo po ludziach karaluchy nie łażą. A po imigrantach łażą i to tak sfilmowane, że moja żona niemal krzyknęła „O Boże”.

    Wcześniej w państwowej telewizji oglądałem reportaż, jak dzielna rosyjska straż graniczna nie wpuszcza do Rosji pociągów z dawnych republik azjatyckich, bo w tych pociągach jest syf, brud i narkotyki. Nawet minister zdrowia wszedł do wagonu restauracyjnego, żeby odkrywać gary i pokazywać, że było w nich zepsute żarcie. Wszystko co najgorsze w tym pociągu było. Tylko ludzi w nim zabrakło. Przecież ludzie zepsutego jedzenia by nie ruszyli. A pasażerowie jedli, i nawet im smakowało.

    Jeszcze wcześniej widziałem jak ekipa rosyjskiej telewizji podjeżdża pod blok na obrzeżach Moskwy, w którym mieszka sporo imigrantów. Ludzie widząc dziennikarzy, krzyczeli do nich: „Pomóżcie nam, nie możemy dać sobie z nimi rady”.

    Można się przestraszyć, bo codziennie w rosyjskich mediach pojawiają się informacje, że ktoś z Kaukazu albo Azji Centralnej strzelał, groził nożem albo ukradł. Jasne, że wśród tych, którzy przyjeżdżają do rosyjskiego raju nie wszyscy są aniołami i zapominają nawet o tym, że w cywilizowanej Rosji jak jest ślub, to nie strzela się z kałachów jadąc przez miasto.

    Dlatego nie ma dnia, by polityk lub urzędnik nie poczuł się zobowiązany z przejęciem w głosie oznajmić Rosjanom: „Coś z tym trzeba zrobić”. Politycy i urzędnicy zapominają, że zrobić coś z tymi, którzy łamią prawo powinny policja i sądy, sprawnie działające instytucje państwowe. Ale one w Rosji sprawnie nie działają. Wolą więc chyba pogromy wywołać. Już im się to nawet udaje, bo co jakiś czas płoną bazary, na których sprzedają głównie imigranci.

    Rosja to kraj, w którym ludzie chcieliby mieć takie problemy, jak nasze polskie spory, w których na dowód, że w Smoleńsku Rosjanie zabili nam prezydenta, wysadza się w powietrze puszki po piwie. Dziś w Wołgogradzie wysadziła się w autobusie szahidka, zabijając siebie i kilka osób. Trudno się dziwić Rosjanom, że nie chcą podróżować w towarzystwie osób wyglądających na wyznawców Allacha. Tym bardziej, że wcześniej wierzący w to, że nie ma Boga prócz Allaha, a Mahomet jest jego Prorokiem, wysadzili już samolot, lotnisko, pociąg i metro. Sam w metrze w Moskwie spojrzałem na muzułmankę i przez mózg mi przeleciało: a może ona zaraz wciśnie guzik, żebym się za chwilę przekonał, czy Bóg istnieje i który to jest ten prawdziwy Bóg.

    Tylko że to też jest problem państwa rosyjskiego, którego przedstawiciele nie mogą zrozumieć, że jeżeli chce się mieć w swoich granicach Kaukaz Północny, to ma się go z ludźmi z Kaukazu i ich specyficznymi problemami. A państwo rosyjskie zachowuje się, jakby ludzi z ich religią, wartościami i obsesjami tam nie było. Urzędnicy pragną, żeby ci ludzie zniknęli. O nich już się nie mówi nawet „obywatele Federacji Rosyjskiej”. Doniesienia rosyjskich mediów brzmią: „Obywatel Dagestanu groził nożem…” lub „Urodzony w Inguszetii podłożył bombę”. A w ogóle dla rosyjskich mediów oni wszyscy są ludźmi narodowości kaukaskiej. Jakby na Kaukazie co 20 km nie mieszkali ludzie innej narodowości.

    Ale oni nie znikają. Problemu rosyjskie władze nie potrafią rozwiązać. Próbowali groźbami i brutalną wojną – nie udało się. Próbują teraz po dobroci, olbrzymimi pieniędzmi pompowanymi w południe Rosji – też nie pomaga. To wywołuje tylko wściekłość w innych regionach Rosji. Np. na Syberii ludzie pytają: Dlaczego nam tych pieniędzy nie dają? U nas warunki życia, klimat są o wiele trudniejsze niż na Kaukazie.

    Jednego rosyjscy urzędnicy oraz ci którzy się boją imigrantów nie biorą pod uwagę: nie byłoby żadnych imigrantów w Rosji, gdyby oni w tym kraju nie byli potrzebni. Nie mówię już nawet o nieprzyzwoicie bogatej Moskwie, gdzie Rosjanie remontujący swoje dawne sowieckie mieszkania, chcąc zaoszczędzić, biorą tańsze ekipy z Uzbekistanu czy Tadżykistanu. Ale nawet w Nowosybirsku, gdy moja teściowa remontowała mieszkanie, innej ekipy niż z Azji Środkowej nie mogła po prostu znaleźć. Gdy przechodziłem obok poczty głównej w Nowosybirsku, trwał remont chodnika – stary chodnik zamieniano na elegancką kostkę. Żaden z pracujących tam robotników nie miał słowiańskiej urody. Rozbrzmiewała za to piosenka z odtwarzacza CD: „Wastocznyje skazki”.

    Urzędnicy i politycy rosyjscy mają rację: „trzeba coś z tym zrobić”. Ne mają jednak pomysłu, więc zaczęli straszyć i szczuć na siebie ludzi.
     
    0

    Add a comment



  5. Ten kraj na razie nie nadaje się do żadnej Unii Europejskiej. Tylko, że nie ma wyjścia, musi się z nią integrować. A UE nie może pozwolić sobie na dalsze odtrącanie go.

    W tym roku, podobnie jak w poprzednim, jechałem na Krym w ukraińskim pociągu ze starszym małżeństwem. Jedzie się 20 godzin, więc się gada. Ci z ubiegłego roku byli z Kijowa i strasznie narzekali na ukraińską młodzież, bo ich zdaniem zarażona ukraińskim nacjonalizmem. – No niech Pan tak na mnie nie patrzy. To co oni wyprawiają nie mieści się w głowie. Najgorsi są studenci Akademii Kijowsko-Mohylańskiej. Organizują  marsze, żeby na Ukrainie nie można było rozmawiać po rosyjsku – facet przypomniał, że były protesty przeciwko uznaniu języka rosyjskiego, jako drugiego języka urzędowego na Ukrainie.
    - Jesteśmy bratnimi narodami. Dużo Ukraińców pracuje w Rosji i sporo Rosjan jest w Kijowie. Nasza gospodarka związana jest z rosyjską – dodała jego żona.

    W tym roku rozmowa była zupełnie inna. – Dość! Cenę gazu Rosjanie tak nam podnieśli, że bardziej opłaca się nam go kupować od Niemców niż od Rosjan. Teraz wymyślili sobie, że nasze cukierki są trujące i nie chcą ich od nas. Niech się od nas odczepią. Niech się lepiej zajmą swoimi harmoszkami i brzózkami, które tak kochają – usłyszałem od mężczyzny. To małżeństwo było z Charkowa, ze wschodniej Ukrainy, tradycyjnie bardzo prorosyjskiej. Do niedawna w Charkowie takie słowa uważane były za banderowską nutę i objaw opętania faszyzmem.

    Nie  wiem, czy małżeństwo, które poznałem rok temu zmieniło zdanie o relacjach Ukrainy z Rosją, ale nie zdziwiłbym się. Bo gdy dojechałem na prorosyjski do niedawna Krym, usłyszałem podobne żale miejscowych, często etnicznych Rosjan. Można je streścić: „Wystarczy lania nas kijem po głowach przez Moskwę, idziemy do Europy”.

    W listopadzie Ukraina ma podpisać umowę stowarzyszeniową z Unią Europejską. Dzięki niej ma być Ukraińcom łatwiej robić interesy z krajami UE. Główny warunek: Ukraina będzie musiała przynajmniej w podstawowych kwestiach poprawić swoje prawo.

    Unia uzależnia podpisanie umowy od wypuszczenia z więzienia Julii Tymoszenko. Ale to już jest tylko zabawa, wkrótce Tymoszenko pojedzie do Niemiec na leczenie. Jurij Łucenko, były szef ukraińskiego MSW, skazany w 2012 roku na cztery lata więzienia, został ułaskawiony w kwietniu br. Sprawy i nastroje proeuropejskie poszły na Ukrainie za daleko, by Europa mogła się wycofać. Wątpię, by teraz znalazł się w UE odważny, który powiedziałby coraz bardziej proeuropejsko nastawionym 50 mln ludzi: „Sorry, ale spadajcie”.

    Moskwa długo i ciężko pracowała na to, by zrazić do siebie Ukraińców. Najpierw były wojny gazowe, zakręcanie kurków, podnoszenie cen. To miała być kara za to, że Ukraińcy nie posłuchali Moskwy i wybrali sobie na prezydenta Wiktora Juszczenkę. Rosjanie podnieśli ceny gazu dla braci Ukraińców do poziomu wyższego niż sprzedają go Europie Zachodniej. I to uzdrowiło sytuację, bo Rosja straciła narzędzie szantażu. Mogli już tylko gaz zakręcać. Zakręcali, ale Ukraińcy wytrzymali, bo wiedzieli, że gaz musi płynąć przez ich kraj do Europy. A jak płynął, to ten europejski gaz podkradali, żeby się trochę ogrzać. Rosjanie byli bezradni, kurek musieli odkręcić.

    Teraz Moskwa pokazuje braciom, co ich czeka, jeżeli zrezygnują z zapisania się do budowanej przez Moskwę razem z Kazachstanem i Białorusią Unii Celnej. Był więc cały zestaw argumentów: drobiazgowe kontrole ukraińskich samochodów na granicy, olbrzymie kolejki, straszenie, że Ukraińcy nie będą mogli pracować w Moskwie i przesyłać na Ukrainę zarobionych tam pieniędzy. Na koniec cukierki i czekoladki z Ukrainy okazały się dla Rosjan bardzo trujące.

    Odpowiedź Ukrainy na problemy graniczne była zdecydowana i imponująco bezczelna. Ukraińcy w rosyjskiej żywności też znaleźli jakieś drobnoustroje. Pozamykali więc niektóre przejścia graniczne z Rosją i Białorusią, twierdząc, że nie ma tam odpowiednich warunków do badania żywności. Rosyjskie ciężarówki jadące np. do Niemiec musiały więc nadkładać olbrzymie odległości, zahaczając o kraje nadbałtyckie.

    Rosjanie przedobrzyli, a Ukraińcy o Unii Celnej nie chcą słyszeć. - Nasze członkostwo w Unii Celnej niczego nie zmieni. Dalej będą nas tłukli, żeby co chwilę coś wymuszać. Nie wybieramy się do żadnej Unii Celnej, która przypomina mi klub biednych i skorumpowanych krajów – powiedział mój znajomy, dziennikarz z Kijowa.

    Rządzący dziś Ukrainą nie mogą nie brać pod uwagę takich nastrojów społecznych. Jeżeli nawet na wschodzie i południu Ukrainy nie ma pogody na związki z Rosja, to parcie do nich oznaczałoby samobójstwo przy najbliższych wyborach. Bo na Ukrainie nie wiadomo, kto wygra wybory, w przeciwieństwie do Rosji, Kazachstanu i Białorusi, gdzie jest to oczywiste. Poza tym ukraińscy oligarchowie, i to właśnie ci ze wschodu Ukrainy, którzy sterują prezydentem Wiktorem Janukowiczem prą do umowy z UE, a nie z Rosją. Co im się stało? Jak wszyscy ludzie, którzy kochają pieniądze, policzyli koszty i ewentualne zyski, a potem oszacowali ryzyko.

    Argumenty Rosjan w stylu: Przecież my bracia jesteśmy, narody bliskie i prawosławne, nie robią na Ukrainie wrażenia. To nie 1654 rok, nie Perejasławie, gdy religia znaczyła bardzo wiele i Bohdan Chmielnicki oddał Ukrainę carowi Aleksemu I w imię braterstwa w prawosławiu.

    Tylko czy Ukraina nadaje się do związku z UE? Nie, nie nadaje się. Ukraina męczy i irytuje już nie tylko Brukselę, ale nawet Warszawę. W Kijowie wyznają miłość UE, za chwilę wsadzają politycznych przeciwników do więzienia, za grubymi nićmi szyte sprawy. Dwa kroki do przodu, jeden do tyłu. Ludzi, i to głównie swoich, też męczą, najczęściej bezsensownymi pierdołami. Kilka lat temu zniesiono obowiązek pokazywania paszportów przy kupowaniu biletów kolejowych. Niedawno go przywrócono. I na dokładkę wprowadzono obowiązek okazywania paszportów przy wymianie zagranicznych walut. W kantorze pokazujesz paszport, tam go kserują, drukują paragon, też go kserują, papierki spinają spinaczem i odkładają je do szuflady. Co się z tym dalej dzieje, gdzie z całej Ukrainy zwożą i składują w ten sposób uzyskane dowody wymiany pieniędzy? Nie wiem, wolę nawet o tym nie myśleć.
    Knajpka nad morzem w Sudaku w 2013 r.
    Ukrainę ominęły przemiany po rozpadzie ZSRR, które zaaplikowały sobie kraje nadbałtyckie, Polska, Węgry lub Czechy. Dlatego na Ukrainie wciąż ciężko jest załatwić cokolwiek bez przekazania koperty z banknotami pod stołem. Na Ukrainie jest możliwe, że 27-letni Siergiej Kurczenko, kolega syna prezydenta przejmuje największy holding medialny w kraju UMH Group, a dziennikarze z innych wydawnictw nie wiedzą dla kogo pracują, bo właścicielami mediów są oligarchowie zależni od polityków, którzy ze swoimi medialnymi biznesami wolą się nie afiszować. Z resztą, to żadne biznesy, bo nie o pieniądze w tym chodzi, tylko o możliwość wpływania na społeczeństwo lub innych polityków i oligarchów. Podczas wyborów, to się bardzo przydaje. 

    A poza tym, prowincjonalne miasta i miasteczka ukraińskie są zapyziałe, wsie biedne, a drogi w fatalnym stanie.
    Nadmorska promenada w Sudaku kilka lat temu
    Jednak Ukraina strzepuje z siebie ten brud. Przyznam się, że nie chciało mi się jechać w tym roku na Krym. „Może pojechałbym sobie lepiej do Hiszpanii, dawno tam nie byłem, a lubię ten kraj” – rozważałem. Myślałem o tym nawet jeszcze w pociągu do Symferopola. Bo jakie atrakcje na Krymie na mnie czekają? Brud, rozpieprzone, krzywe chodniki i dookoła bazar, gdzie nie można przejść przez tłumy ludzi sprzedających i kupujących jakieś barachło. Znam to doskonale i niczego więcej się nie spodziewałem.

    Przyjechałem do Sudaka i się zdziwiłem: szeroka, płaska jak stół i czysta promenada nad morzem. Wchodzi się z niej do knajpek, które znajdują się bezpośrednio nad plażami i zamawia piwo za równowartość 4 zł. W tle słychać muzykę, ale żadna popsa nastawiona na cały regulator, od której szklanka na stole podskakuje, tylko dyskretny chill out.

    Jeszcze kilka lat temu stały tu stragany z mydłem i powidłem, a spacerując nad morzem, łatwo było wpaść w dziurę i złamać nogę. Teraz całe miasto też raczej posprzątane, ulice wyremontowane. Przed wyjazdem zaczynałem wpadać w popłoch, bo pamiętałem z poprzedniego roku, że bilety na autobus do Symferopola lepiej kupować sporo wcześniej. Stałem wtedy ponad godzinę w kolejce, bo kasjerka oprócz sprzedawania biletów robiła jako dyspozytorka i informacja. Gdy doszedłem do okienka, okazało się, że biletów nie ma. W tym roku poszedłem do budki przy głównym deptaku Sudaka, gdzie kupienie biletów zajęło mi 5 min.
    – Nasz mer stwierdził, że dość już tego postsowieckiego burdelu w Sudaku. Handlarzy pogonił na bazary pod miastem, oddając przestrzeń dla ludzi, którzy tu odpoczywają. Jasne, że trochę kradnie i jego ludzie też, ale coś robi dla ludzi – zauważył taksówkarz, który wiózł mnie po tym mieście.

    W drodze powrotnej zatrzymaliśmy się na jedną noc we Lwowie. Wybrałem się na stare miasto i nie udało mi się wrócić do hotelu przed 4 rano. Tu koncert, obok knajpka z wyśmienitym jedzeniem, a potem piwo w piwiarni, gdzie rozmawia się do rana o polityce, historii, filozofii, miłości i innych bzdurach.

    Na Ukrainie kilka osób przekonywało mnie, że wkrótce inny wielbiciel sprzątania może zostać wybrany na prezydenta Ukrainy. Jeżeli się tylko zdecyduje startować, Witalij Kliczko ma duże szanse na prezydenturę. A to człowiek z zupełnie innej bajki, niż ukraińscy politycy i oligarchowie, których mieliśmy przyjemność poznawać do tej pory. No i silniejszy od nich. 

    PS. Nadeszła informacja, że prezydent Janukowicz nie zamierza wypuszczać z więzienia Tymoszenko, bo inne kraje nie będą mówiły Janukowiczowi, co on ma robić. Może i nie ułaskawi Julii, ale coś będzie musiał wykombinować. Tak jak napisałem może to być np. wysłanie jej na leczenie do Niemiec. To UE powinna przełknąć i dać zielone światło do podpisania umowy stowarzyszeniowej.
    0

    Add a comment




  6. "Po piwo i kiełbasę rozpoczyna się wyścig" – śpiewają Rosjanie w piosence o tym jak z Kaliningradu jeżdżą do Polski na zakupy. A jeżdżą, bo coś dziwnego dzieje się w Rosji z cenami.



    Według oficjalnych danych państwowych, wzrost cen benzyny w tym naftowym eldorado wyprzedził inflację. Od początku roku benzyna w Rosji zdrożała o 6 proc., a inflacja wyniosła 4,7 proc. To oznacza, że w sklepach będzie jeszcze drożej, bo towary trzeba przewozić na olbrzymie odległości.
    A tanio już nie jest. Mimo, że cena benzyny może wprawiać nas w zachwyt (ok. 3,15 zł), to z innymi towarami jest o wiele gorzej. W Nowosybirsku w Auchan 1 kg karkówki, która wygląda jak boczek, kosztuje równowartość 30 zł (dane sprzed miesiąca). W Rosji też podróż samolotem jest tańsza niż pociągiem. Lot z Moskwy do Nowosybirska i z powrotem (ok. 3 tys. km w jedną stronę) kosztuje nieco ponad 1000 zł. Żeby przejechać pociągiem w klasie kupe (z przedziałami) w obie strony trzeba wydać ok. 1500 zł. Można jechać też w wagonie płackartnym za ok. 900 zł. Podróż w płackarcie jest romantyczna, ale mało wygodna (o podróży płackartem możecie przeczytać tutaj).
    Może w Rosji się dobrze zarabia? Niestety zarobki większości Rosjan nie są zbyt wysokie. Dyspozytorka w radio taxi bierze miesięcznie ok. 2100 zł, kasjerka na dworcu kolejowym - ok 1500 zł, a przecietna emerytura to ok. 500 zł.
    Dlatego nie ma się czemu dziwić, że Timur Titarenko z zespołu Parowoz w rozmowie z z serwisem „Reklama w Rosji” mówi: „Obserwowanie jak nasi rodacy kupują parówki, kiełbasy, sery i alkohol – jak przed końcem świata (śmiech) – to dość zabawne, ale i inspirujące doświadczenie. No i ciekawe jest to, że na parkingach przy sklepach często więcej jest aut na Kaliningradzkich blachach, niż polskich”.
    Wystarczyło uruchomić mały ruch graniczny i okazało się, że mafia nas nie zalała, tabuny Czeczenów nie przyjechały, tylko Polacy i Rosjanie liczą pieniądze – Rosjanie zaoszczędzone, a Polacy zarobione. I podobno, jak mówi Timur, Polacy i Rosjanie się do siebie uśmiechają. No, a tego nawet na pieniądze nie da się przeliczyć.
    U nas nie powstała piosenka o tym, jak się jeździ po papierosy i benzynę do Rosji czy na Ukrainę. A jeździ się i to jak. Jednak jesteśmy trochę za bardzo spięci, żeby o tym zaśpiewać?
    1

    View comments



  7. Aby do przodu, na Wschód. Przed nami zaledwie 1600 km, ale że to droga na Wschód, więc pokonanie jej zajmie nam dwa dni. Tylko w pociągu mam siedzieć 25 godzin. Cóż, w drodze można odpocząć, więc coś przeczytam, może ułożę jakieś dźwięki, coś napiszę. I oczywiście poinformuję o tym tutaj.


    Podniecenie przed wyjazdem jest coraz bardziej podniecające. Żona pokazuje mi rosyjski wnutrinnyj pasport, taki nasz dowód osobisty. – Wezmę go. Może się przyda – oświadcza.
    - Zwariowałaś? Jedziemy przecież na Ukrainę. Tam wasze rosyjskie dowody osobiste nikogo nie interesują. Ukraina to nie Rosja – wyjaśniam.
    Ale dla Rosjan Ukraina to nie żadna zagranica. Mówią tam po rosyjsku, znaczy się, że rosyjski dowód trzeba ze sobą brać.


    Basia (4 l.) ma inne zmartwienie: - Tato, a czy dzieci na Ukrainie mówią po polsku, albo po rosyjsku? Bo ja potrafię mówić tylko po polsku i rosyjsku.
    - Basiu, niektóre dzieci na Ukrainie mówią po ukraińsku. Dasz sobie radę – zapewniam córkę.
    - Tak, bo ukraiński jest podobny do polskiego – podsumowuje Basia.

    Zostańcie w pokoju;-)
    0

    Add a comment



  8. Od razu uderzam, tam gdzie zawsze stał. Rozglądam się, ale nie ma go. Zaczynam się niepokoić, bo coś się musiało stać. Kobieta, która tu pracuje musi coś o tym wiedzieć.
     - Zawsze tu był, gdzie jest? – pytam.
     - Nie wiem, wyszedł chyba.
     - Gdzie wyszedł, jak?
    - No chyba go sprzedaliśmy. Grejfrutowy niech pan weźmie.
    Ręce mi opadają. I co, mam pić jakiś rozcieńczony syf  „wyprodukowany z koncentratu”? Tu był zawsze mój naturalny sok z granatów, zerwanych na Kaukazie i wyprodukowany w Rosji, ale tańszy niż w Rosji. Tu kosztował 9,99 zł, a jak byłem w Nowosybirsku, to widziałem go za 200 rubli, czyli 20 zł.
    - Co się z nim stało – pytam i powstrzymuję się ostatkiem sił, by nie chwycić sprzedawczyni za gardło.
    - Kilka razy zamówiliśmy, ale nie sprzedawał się – odpowiada.
    Acha, czyli rodacy moi wolą pić syfy jakieś, zabarwione na pomarańczowo, bo się przyzwyczaili, albo reklamę przed jakimś debilnym programem o tańcach zobaczyli, niż smakować coś co jest najlepsze na świecie. No, gratulacje, rodacy!
    0

    Add a comment

  9. A podchodziłem poważnie do wywiadu o Rosji z prof. Nowakiem, "znawcą Rosji". Wywaliło mnie jednak szybko, bo już pierwsze pytanie, a potem znokautowało pierwsze zdanie odpowiedzi.
     

    Mariusz Staniszewski: Z punktu widzenia Moskwy Polska jest dziś polem doświadczalnym rosyjskiej dyplomacji czy przeszkodą w realizowaniu polityki Putina?

    Andrzej Nowak: Polska z racji położenia z natury rzeczy jest przeszkodą w realizacji planów imperialnych...

    Ciekawe, co to jest "pole doświadczalne". Jednak nie czepiajmy się, bo dalej jest mniej śmiesznie, za to - wydaje się to niemożliwe - znacznie głupiej. Rozmówcy znajdują zdrajców Polski. Domyślcie się, kogo. Pada pytanie: "Polska traci godność?". I jeszcze ten tytuł: "Rosja- najgroźniejszy kraj na świecie".


    Najgroźniejsza to jest głupota. Panowie, umiaru trochę. I godności też odrobinę zachowajcie. W Rosji, która rzeczywiście jest rządzona autorytarnie, nikt nie budzi się i nie zasypia z myślą o Polsce. Zanim pomyślicie o Rosji, która tylko czyha, by tę naszą Polskę rozdrapać i zrealizować swoje plany imperialne, pochylcie się nad naszą ukochaną Polską. Nie chcecie, żeby to był normalny kraj, w którym nikomu do głowy nie przychodzą takie pytania i odpowiedzi?

    0

    Add a comment



  10. To wie każde dziecko: Wschód to picie wódy i rzyganie. Ale nie przywiązuj się za bardzo do swojej wiedzy. Zanim pokażesz im, że my też potrafimy, przeczytaj i się przygotuj.


    Nie tak od razu
    Przekroczyłeś wschodnią granicę, ale to wcale nie oznacza, że masz się z tej okazji od razu uchlać. Amerykanin, z którym jechałem pociągiem do Kijowa, tak się skuł, że na prośbę pogranicznika o pokazanie paszportu, zabełkotał „eeraawwaaa” i podał mu książkę Johna Doss Passosa. Nie pamiętam, jaką, bo wcześniej piłem z Amerykaninem. A gdy kolejny raz jechałem i nie piłem, widziałem jak pół godziny po przekroczeniu granicy nasi rodacy w pijackim widzie bełkotali, że tu się dużo chla.


    Zrewanżuj się
    W pociągu będziesz częstowany wódką lub koniakiem. Nie odmawiaj, pij, zakąszaj (jedzeniem też cię poczęstują), rozmawiaj z ludźmi. Dobrze, żebyś miał się czym zrewanżować, bo niby z uśmiechem wciskają kolejne porcje do rąk, ale oni to przygotowywali i rozplanowali dla siebie, a nie dla ciebie. Kiedyś alkohol sprzedawała obsługa pociągu, ale zakazano tego. Kup więc coś wcześniej. Acha, i żarcie przy okazji kup.
    Tylko nie przeginaj. W Rosji i na Ukrainie pić w pociągach nie można. Oczywiście się pije, bo jak bardzo się chce, to jednak można. Jeszcze mi się to nie zdarzyło, ale słyszałem, że czasami policja lubi sobie wejść do pociągu i popatrzeć, czy pasażerowie nie przesadzają z łamaniem prawa.


    Nie zapijaj
    Jak się już naczytałeś się u Hugo-Badera czy innego Batera, że na Wschodzie wszystko kreci się wokół wódy, nawet wypad ze znajomymi na piwo, to zakąszaj! Na Wschodzie zapijanie wódki sokiem, Fantą, Coca-Colą, kompotem jest postrzegane jako ostatnie menelstwo. – Tarzający się w swoich melinach alkoholicy tak piją, a nie normalni ludzie. Weź coś zjedz, przynajmniej kromkę chleba – poradził mi kiedyś kolega, który z obrzydzeniem patrzył, jak każdy kieliszek zapijam jakimś gazowanym napojem.
    Dzięki kolego. Zjadłem i mogłem więcej wypić.


    Łap za butelki
    Noc sylwestrowa w knajpie w Smoleńsku. Do swojego stołu zaprosili mnie ludzie, których wcześniej nie znałem. Chcąc pokazać, jak bardzo ich lubię i szanuję, poszedłem do baru po kilka kieliszków wódki. – Wypijmy – zaproponowałem. – Co ty robisz? – zapytała mnie koleżanka. – U nas jak się chcesz napić wódki, to się bierze w butelce, a nie lata z kieliszkami po knajpie. Koleżka siedzący przy stole wstał i przyniósł całą butelki wódki.
    Dobrze, że z kieliszków pić można…


    Zachowuj się w domu
    Jak już cię zaproszą do domu na obiad i postawią na stole wódkę, to nie oznacza, że zaczyna się impreza i będzie picie z tańcami do rana. Przepijaj jedzenie, ale gdy pół litra na kilka osób się skończy, to nie rozglądaj się już za kolejną flaszką. Większość domów na Wschodzie to nie są meliny, gdzie wszyscy piją do oporu, łącznie z niemowlakami.


    Uwaga na piwo...
    Piwo na Wschodzie nie jest traktowane jako napój alkoholowy, bardziej robi za napój chłodzący. A jak się napijesz piwa i będziesz się chciał bawić dalej, prędzej czy później ktoś zaproponuje ci wódkę. Zmieszasz piwo z wódką i jesteś gotowy. Nawet nie zapamiętasz, z kim rozmawiałeś.


    ... i na dziewczyny
    To się zdarzyło jeszcze w kijowskich, studenckich czasach, tak dawno, że nie pamiętam tego. Miały być urodziny, więc kupiliśmy wódkę, szampana i 30 piw. Dźwigałem plecak na stelażu i z całym tym towarem ładowałem się do pokoju, w którym szykowała się uroczystość. Już wyciągałem łapę do klamki, by dumnie, wkroczyć do pokoju, zaprezentować zawartość plecaka i zebrać honory, pochwały oraz całusy od dziewczyn, które przygotowywały tam jedzenie. I wtedy kolega chwycił mnie za ramię. – Co ty robisz? Tam są dziewczyny – powiedział przerażony.
    - No i co, że są dziewczyny? – popatrzyłem na niego jak na debila.
    - Bardzo się im nie spodoba, jeżeli wniesiemy cały plecak alkoholu. Pomyślą, że rozkręcamy jakąś pijacką imprezę – wyjaśnił mi kolega.
    Plecak zanieśliśmy do mojego pokoju, z którego zrobiliśmy barek –  w trakcie imprezy chodziliśmy tam po kolejne butelki. Dziewczynom impreza bardzo się podobała.


    Nie udawaj alkoholika
    W jakimś kretyńskim amerykańskim przewodniku przeczytałem poradę, że jak chcę się na Wschodzie wymigać od picia, mogę powiedzieć, że jestem niepijącym alkoholikiem po leczeniu. Ryzykowne, bo mogą pomyśleć: alkoholik? Świetnie, damy w baniak, jak nigdy. Przecież alkoholik lubi wypić.
    0

    Add a comment

Zarabiam na życie pisaniem o mediach. Z tego co zarobię, odkładam na podróże, głównie na Wschód.
Zarabiam na życie pisaniem o mediach. Z tego co zarobię, odkładam na podróże, głównie na Wschód.
Popularne posty
Popularne posty
  • Miałem dać sobie z tym spokój, bo to w sumie konfidencjonalna sprawa. Ale odezwał się kolejny. Tym razem głos zabrał poseł PiS Marek Suski...
  • To ty Polak jesteś? No kurwa rodak, kak haraszo, pysk daj. Siadaj obok mnie w tym przedziale, bliżej siadaj. O, jak się cieszę, szto ty...
  • Pochodziłem trochę po Kijowie. W centrum Kijowa szaszłyk sprzedają na metry. Metr szaszłyka kosztuje ok. 150 zł Miś też człowiek, zm...
  • Tej granicy oficjalnie nie ma. I Naddniestrze też oficjalnie nie istnieje. Jednak najpierw mija się namioty i przekrzywione budy mirotworc...
  • Co tu ukrywać: trafił mnie szlag, gdy przeczytałem książkę o rosyjskim rocku „Oczami radzieckiej zabawki”. Konstanty Usenko, koleś, k...
  • Rublowka to nie jest żadna nazwa, to styl życia. Rublowka
  • Dziś doskonały zestaw - białoruskie papierosy Премьер i ukraiński koniak Бучач. Żyć nie umierać, chociaż takie zestawy podobno skracają ży...
  • To wie każde dziecko: Wschód to picie wódy i rzyganie. Ale nie przywiązuj się za bardzo do swojej wiedzy. Zanim pokażesz im, że my te...
  • Otwieram okno, jesienne promienie słońca ostatkiem sił głaszczą mnie po twarzy. Jak one osłabły od tamtego czasu, gdy na Dworcu Gdańskim Ba...
  • Nie myłem się od trzech dni, bo czyszczenie zębów i chlapanie się wodą w pociągowej toalecie, trudno nazwać myciem. Ale już zaraz, za c...
Moja lista blogów
Moja lista blogów
Archiwum bloga
Loading
Motyw Widok dynamiczny. Obsługiwane przez usługę Blogger.